czwartek, 28 września 2023

Leżing, plażing, du*a prażing


Jak oddawałam się błogiej, tytułowej przyjemności, to jednocześnie, z racji na podzielną uwagę,dokonywałam obserwacji ludzi wokół. Myślę, że jak w tekście o facetach na tinderze, tu również można dokonać szufladkującej kwalifikacji polskiego społeczeństwa.

Typ pierwszy: jeden z gorszych, często również spotykany w komunikacji miejskiej czyli didżej bez słuchawek, razem z nim cała plaża jest zmuszona słuchać „muzyki” (raczej jest to rodzaj dźwięków miłych dla ucha tylko didżeja, ale on jest przekonany o misji niesienia tych tonów niczym miód dla uszu innych plażowiczów).

Typ drugi, również wkur*iający: Śmierdziel. Rozkłada się 20 cm od Ciebie i raz po raz (średnio co 5 minut), bucha Ci kłębem dymu prosto w nozdrza. Uważam, że jeśli w Polsce broń byłaby dozwolona, byłabym pierwszą, która by do nich strzelała. 

Kolejnym typem zasługującym na uwagę, zwłaszcza w dzisiejszych czasach jest „influenser”. Kojarzycie te filmiki, jak laska idzie na siłkę, przebiera się w strój, robi kilka fotek w lustrze i wychodzi? Tu mamy wersję plażową! Serio! Byłam świadkiem tego zjawiska kilkukrotnie, oprócz sesji modne są też relacje

Nieustraszony - typ kolejny, zapewne przyjechał z drugiego końca Polski i dlatego, nie boi się żadnej pogody, nierzadko rozpościerają się nad nim ciemne  chmury, a on leży w bikini, tudzież kąpielówkach i ma to gdzieś.

Gotowy na wszystko – obozowicz przygotowany na każdą ewentualność (kiedyś parawaniarz), w swoim ekwipunku ma wszystko zaczynając od Browarka, przez krem przed/w trakcie/po opalaniu, obiad, po różowego dmuchanego flaminga, namiot i oczywiście na parawanie (którym skrzętnie ogradza swój teren zarezerwowany o piątej rano) kończąc.

Tanorektyk – strzaskany na machoń, ale dalej leży i się opala.

Kolejny typ reprezentuje syndrom „mocno zmęczonego dniem poprzednim”, z większą częstotliwością spotykany w niedzielę, często zasypia i spala się na czerwonego raczka. 

Turysta – 25 stopni, środek lata, na plaży ręcznik przy ręczniku, a on w długich spodniach, koszuli, adidasach lub innych zabudowanych butach, dzielnie przedziera się przez tłum leżących plackiem plażowiczów ocierając co chwilę pot z czoła.

Kopacz – przed rozłożeniem ręcznika pieczołowicie przygotowuje swój teren pod legowisko niczym kot, gdy rozprasuje już wszystkie górki, dołeczki i dolinki, tworząc gładką taflę dopiero rozpoczyna plażowanie. Nierzadko ten typ ewoluuje w kopanie dziur (kompletnie tego nie rozumiem, że dzieciom się nudzi to jeszcze, ale żeby dorośli kopali głębokie doły… może szukają bursztynu).

Typ „books lover” – jest niczym biały kruk, coraz rzadziej można ten okaz spotkać na nadbałtyckiej plaży. 

No i ostatni… czyli ja… filujący, plażowy monitoring:D

Zgadzacie się z wyodrębnionymi typami?  A może coś do tej listy byście dodali? 




Klątwa Herkulesa

 

Pewnego pięknego, popołudnia moja przejażdżka rowerem zakończyła się najechaniem na agrafkę. Serio? Jak można najechać na sterczącą agrafkę? Widać albo ma się takiego pecha jak ja, albo jakiś uczeń pod szkołą pomógł tej agrafce wejść w oponę…. Gwoli przypomnienia tytułowy Herkules to marka mojego jednośladu. Przez to, że postanowiłam ambitnie sprawdzić czy da się pracować na dwa etaty, nie miałam kiedy delikwenta dopchnąć do serwisu… W końcu stwierdziłam, że najpierw zapytam, żeby nie pchać typa na darmo. Sprawa nietypowa, wentyl stary i chcę żeby stary pozostał co by dwóch pompek ze sobą nie wozić. Ponadto koło tylne, zatem sprawę komplikują przerzutki, jeśli to byłby przód, to za pomocą tutków na Jutiubku jako silna i niezależna kobieta prawdopodobnie bym ogarnęła.

Pan mówi, że jasne, pewnie, zrobi prawie od ręki i że 60 zł będzie mnie to kosztowało. Myślę, sobie ideolo, jak sama dętka kosztuje 30zł to nie ma sensu, żebym próbowała sobie udowodnić, że jako silna i niezależna kobieta potrafię sama wymienić dętkę w tylnym kole.

Po kilku dniach (serio ciężko nawet pół godziny wolnego znaleźć, żeby wpasować się w godziny otwarcia serwisu przy dwóch etatach) w pocie czoła pcham Herkulesa do serwisu. Pół godziny mi to zajęło w pełnym słońcu (o matko bosko jak ja się cieszyłam się, że z górki mam). W serwisie Pan zmienił front totalnie, z 60 zł to się zrobiło momentalnie 160zł i że on takiej dętki nie ma i że mam sama przez neta najpierw zamówić i dopiero przyjść do niego z Herkulesem i że z tydzień mu to zajmie, a najlepiej to żebym kupiła nową oponę u niego ale wtedy to już będzie 360… O nieeee! BTW Gdynia Merida Serwis przy placu Górnośląskim zdecydowanie nie polecam.

Nie pozostało mi nic innego jak w pełnym słońcu pod górkę Herkulesa wziąć na plecy i wtargać z powrotem na drugie piętro do chaty. Byłam tak wkur***, że stwierdziłam, że łaski bez i sama to naprawię. W końcu mam magistra, więc ogarnę, to nie musi być aż tak skomplikowane.

Herkules na swoim kapciu przestał tak kolejny miesiąc, ponieważ okazało się, że przy dwóch etatach ciężko jest znaleźć przestrzeń na zabawę w trzeci etat jakim jest mechanik.

Uzbrojona zestaw łatek z klejem, specjalne plastikowe łyżki do podważenia opony, obejrzałam kilka tutoriali na YT i przystąpiłam do dzieła. Nad opieką merytoryczną tego przedsięwzięcia czuwał telefonicznie brat mechanik z wykształcenia (z tego miejsca jeszcze raz dziękuję). Niegdyś zapalony Beemiksiarz, jeden z lepszych w województwie (dopóki sznurówka mu się w pedał nie wkręciła i nie zakończył kariery na stole operacyjnym z drutem w kości piszczelowej). No cóż sport to zdrowie, a mi dupa urośnie od tego braku Herkulesa.

Przystąpienie do akcji ratunkowej, mojego rumaka, w białej piżamie to był średnio mądry pomysł… Zajęło mi to dwie godziny (co się przy tym naklęłam to aż sama sobie dziwiłam się, że tak potrafię), operacja zakończona sukcesem, pacjent nie przeżył. Gdyby nie to, że za kilka dni muszę iść na badania krwi to chyba jakiegoś drinka nad odstresowanie bym sobie strzeliła. Prawie połamałam paznokcie i klasycznie jak każdy mechanik jedno naprawiłam, drugie zepsułam. Podczas dziesiątego przekręcania Herkulesa z prawego boczku na lewy zapomniałam przytrzymać ster, który postanowił obrócić się o prawie 360 stopni i skosić lampkę (lampka do tego starego gratocia kosztuje 60 zł!). Ręce mam uwalone po łokcie w smarze (czym to zmyć?!). Podłoga w chacie również czarna. Dętka zaklejona profesjonalnie, ale z wentyla powietrze ucieka (wentyl też wymieniłam, z obu ucieka)… Nie wiem co poszło nie tak, ale jako silna i niezależna kobieta znowu muszę pchać Herkulesa do serwisu (tym razem innego).



piątek, 14 października 2022

Nauczycielka na Tinderze vol.2

I did it! Przeszłam do drugiej bazy, jeśli chodzi o apki randkowe (wymiana wiadomości i … w sumie to nie tylko wiadomości). Pamiętajcie, robię to dla Was abyście Wy już nie musieli marnować swojego cennego czasu. Niesprawiedliwym tu będzie jeśli… wrzucę Tindera i Badoo do jednego worka. Spędziłam tam tydzień i śpieszę przedstawić swoje wnioski. Jakie różnice zauważam już na samym początku? Ano takie, że w Badoo jest moderacja na określone słowa związane z seksem, zatem użytkownicy wydają się być bardziej taktowni, ponadto nie ma możliwości zrobienia zrzutu ekranu, a jakbyście chcieli nagrać ekran to się robi czarny po przejściu do apki, więc materiał obrazkowy w tym artykule będzie okrojony. 

Tinder… o Panie, tu moderacji nie ma, ale zdjęć w wiadomościach też nie można wysłać. Trafiłam odpowiednio na: fana trójkątów w dowolnych konfiguracjach, amatora wiązania pończochami oraz speca od przebieranek. Odechciało mi się wymiany jakichkolwiek więcej wiadomości, bo w mojej głowie zaczęło się jawić pytanie: Co jeszcze? Zoofilstwo?  Brrr…

Badoo. Myślę, sobie skoro już tu jestem i nawet zapłaciłam za ten tydzień dwie dyszki to zaszaleję i dobrze to spożytkuję, podciągnąć się trzeba nieco we flirtingu. Przeglądam sobie „kawalerów” i nagle takie BUM: On w typie Jakuba Sasaka (jak nie wersja jeszcze lepiej umięśniona, 9/10!) i te włosy… ja nie wiem co ja na starość mam z tymi kudłami (prawdopodobnie podświadomie myślę, że skoro typ ma bujne włosy to znaczy, że nic nie brakuje w jego organizmie, jeśli chodzi o składniki odżywcze, więc wiecie, byłby dobrym kandydatem na ojca przyszłych bombelków). Pierwszy strzał, trafiony, zatopiony, poleciały serduszka z obu stron (sparowało nas), gość też przed chwilą założył konto i okazuje się, że Badoo wysyła za mnie automatyczną wiadomość powitalną po kliknięciu w ikonę wiadomości… Nie tak chciałam zacząć.. no ale trudno. Oj tu poleciał taki flirting, że serio nie podejrzewałam się aż o takie umiejętności. Roboczo został nazwany słodziakiem-dupkiem-małolatem (rozwijając: 8 lat młodszy, piekielnie przystojny i świetnie zbudowany a w głowie tylko bzykanko). Bawiłam się z nim wybornie, pozwólcie, że szczegóły wiadomości zachowam dla siebie. Aż trochę żałuję, że sprawdzam dla Was tylko bazę drugą…

Po tygodniu na Badoo nie spotkałam więcej takich złotych strzałów jak ten pierwszy. Większość obecnych tam mężczyzn jak próbowałam delikatnie flirtować nie potrafiła tego pociągnąć, ciekawe czemu się tu znaleźli…

Był też 26-letni prawiczek, który pragnął pozbyć się ze mną swojego dziewictwa. Mówię, że ja to raczej się bzykam tylko z miłości, on na to: ale ja już się zakochałem:D

Wiadomości od absztyfikantów przyszło naprawdę sporo (ponad 30). Niektórym tak w głowie zawróciłam zdjęciem, że codziennie, jak desperaci pisali wiadomości (to było przerażające) jeszcze inni liczyli, że podam im adres albo chociaż numer telefonu, natychmiast. Trafiło się kilku względnie normalnych, potrafiących w subtelny flirt, mających poczucie humoru i wyglądających przynajmniej 7/10, którzy po kilku dniach pisania kulturalnie proponowali spotkanie, ale były to jednostki nieliczne (5-10%).

Dostałam trzy zdjęcia gołych torsów (o żadne nie prosiłam). Mechanizm działania jest chyba taki: Dostaniesz coś ode mnie to liczę, że też się zrewanżujesz zdjęciem swojej roznegliżowanej klaty. No przykro mi nie ze mną takie numery Badowicze.

Trafił się też jeden delikwent, który powitał mnie tekstem, że żonę już ma, a teraz szuka kochanki…

Najczęściej w życiu nie wychodzi Michałom (użytkowników o tym imieniu jest w obu apkach tylu ile grzybów po deszczu w mazurskich lasach), cechy psychopatyczne z kolei zdradzają Mateusze. Hitem są Panowie, w okularach bądź mający niewyraźne, ciemne zdjęcia profilowe, okazuje się, że mają bardzo niską samoocenę. Odwiedził mnie Jezus i Marek Aureliusz (nie żartuję, spójrzcie na screeny).

Postanowiłam rozszerzyć zakres poszukiwań o inne miasta Polski i wyszło mi, że najbardziej urodziwe chłopaki są na Podlasiu.

Podsumowując przez ten tydzień bawiłam się świetnie, plus 100 punktów do samooceny, a komplementów to ja tyle nie usłyszałam przez całe 32 lata mojego życia (chociaż połowę spędziłam w związkach – a może dlatego?). Humor poprawiony mimo, że alkoholu nie tykałam, jesienny nastrój depresyjny zażegnany. Moje umiejętności flirciarskie podciągnęły się znacznie. Szukanie potencjalnego partnera na Badoo to praca na cały etat (a czasem nadgodziny w porach nocnych) i jest to trochę jak szukanie igły w stogu siana...

Kluczowe w tym wszystkim jest to, że moje powodzenie wcale nie wynikało z ładnej buzi, zgrabnych nóżek czy słusznych rozmiarów biustu a… z racji wykonywanego zawodu, o wpisanie którego apka poprosiła przy założeniu konta. Tak… Dopiero pobyt na Badoo uświadomił mi, że jest coś takiego jak filmy dla dorosłych z udziałem nauczycielek.








piątek, 30 września 2022

Nauczycielka na Tinderze

Wiecie, że piszę tylko wtedy, gdy poczuję, że temat jest wart strzępienia klawiatury. Powiedzmy, że postanowiłam przeprowadzić eksperyment społeczny, którego efektami zaraz się z Wami podzielę. Kto jeszcze nie słyszał, Tinder to taka „fotka.pl” obecnych czasów. Spotkanych tam przedstawicieli płci „brzydszej” (słowo klucz) można podzielić na kilka typów. Tekst będzie dotyczył panów w wieku 28-33, ponieważ taki filtr został ustawiony na potrzeby dzisiejszego artykułu.

Typ pierwszy (stosunkowo rzadko występujący około 7%) to takie 10/10 wymuskane, wychuchane na siłowni i szukające jedynie uciech cielesnych. 

Typ drugi (około 10%) to panowie w stałych związkach szukający rozrywki gdzieś pomiędzy wieczorem z żoną a odwiezieniem "bombelka" do przedszkola. Opcjonalnie można tu jeszcze podpiąć typ FWB (przyjaźń z benefitami orgazmicznymi).

Jeśli jesteśmy już przy młodocianych, to ostatnio obserwuję typ trzeci - fotografowanie się z dziećmi z poprzednich związków (ma to chyba na celu pokazanie jak świetnie kandydat nadaje się na ojca). No ja odnoszę kompletnie odwrotne wrażenie, skoro raz się nie sprawdził to trzeba dać w lewo. 

Mój absolutny faworyt to tzw. „fotka na czasie – typ pandemiczny”, czyli zdjęcie w maseczce, bo przecież mamy pandemię. To nic, że pół gęby nie widać (taka odmiana zdjęcia przestępcy w gazecie)… tak, jestem powierzchowna i oceniam typków po wyglądzie. Nie zrozumcie mnie źle, ale… gość nie musi być 10/10 (no dobra 8/10 styknie, bo sama siebie oceniam na 8/10 – jakby zęby i oczy były proste to byłoby 10 - żarcik), ale ma mieć w sobie to „coś”. No ciężko mi zrozumieć takie zdjęcia…

Kolejny typ jest zbliżony, ponieważ wcale nie dodaje zdjęcia. Rozumiem, że może mieć obawy tak jak ja (może też nauczyciel, że spotka jakiegoś rodzica ze szkoły). Ale na boga, jakbym chciała memy sobie pooglądać to odpaliłabym inną apkę.

Nie mam nic przeciwko tatuażom (aczkolwiek sama żadnego nie posiadam), ale kolejny typ to fanatyk tatuażu, generalnie wygląda jakby co najmniej dekadę życia spędził w pierdlu - no i jak takiego wytatuowanego od stóp do głów rodzicom przedstawić, żeby na zawał nie zeszli bidulki? No tatuażom na twarzy i szyi mówię kategoryczne nieee, blee (motylek na zadku jest akceptowalny).

Typ Kubusia Puchatka (po trzydziestce typ najczęściej spotykany, jakieś 50-60%). Rozumiem, że ewolucyjnie dzieci powinno się mieć raczej przed 30, ale na Boga… serio tylu facetów ma obecnie problem z wagą?! Jest potencjał, jest to coś, ale no ponad 100 kg żywej wagi… Mało tego, ja na swój wiek nie wyglądam (z dyszka mniej, bo alkoholu nie chcą mi sprzedawać). Ci wszyscy Panowie wyglądają z kolei na 10-15 lat więcej… Patrzysz na takiego i masz ochotę go odchudzić (opcjonalnie na priv mu napisać jakie choroby metaboliczne ma), a nie się z nim rozmnażać… (nie jest to tylko moja opinia). Ale wiecie przy takim 100kg, moje 60kg to jak miss polonia. 

Są też fani fascynujących opisów i niektórzy mogliby nimi nauczycielkę polskiego ująć… ale są też różne inne, dziwne konfiguracje, np. panowie przebrani za panie, szukający pani, albo pary szukające dziewczyny do trójkąta.

Normalny facet, takie chociaż 6/10, na tinderze jest jak biały kruk. Do kolejnej bazy (wymiana wiadomości) nie doszłam, ale coś czuję, że to byłby materiał na kolejny artykuł. Jestem również ciekawa jak to wygląda od drugiej, kobiecej strony, ale póki co psychicznie nie jestem gotowa by to sprawdzać.

Także, jeśli jeszcze nie byliście jeszcze na tym przybytku niedoli zwanym Tinderem to w celach zapoznawczych zdecydowanie odradzam, w celach rozrywkowych po kilku głębszych zdecydowanie polecam. Wyjdźmy z Internetu do ludzi, inaczej gatunek może nie zostać przedłużony. Ja już przegapiłam swoją szansę na zreplikowanie tak zajebistych genów, ale młodsze pokolenie ma jeszcze szansę!


 
















Uwaga tekst dla ludzi z wysublimowanym poczuciem humoru.

 


Jako dziennikarz z wykształcenia oraz "prawie pełnoprawna polonistka", wszak nie chce uzurpować do tego miana ino po podyplomówce (nie byłoby to w porządku wobec moich koleżanek polonistek), zafascynowałam się grafiką poniżej i pragnę uzupełnić ten szalenie dobry tekst. Chylę, czoła przed autorem, choć nieznany to zaprezentował kawał dobrego pióra. Albowiem DUPA - jest to chyba jedyne słowo w języku polskim występujące w tylu wyrażeniach, aforyzmach, zwrotach, a nawet może i związkach frazeologicznych.

Dupa blada - nie chodzi tu oto, że  jest to jedna z części ciała, do której słońcu trudno dotrzeć. Używane w sytuacji, gdy mówiący sądzi, że wydarzyło się coś niepożądanego i że nie da się już nic zrobić, aby odwrócić niekorzystny rozwój wydarzeń.

Racja jest jak dupa, każdy ma swoją - tu chyba nie trzeba nic wyjaśniać.

Z dupy - zwrot używany w sytuacji, gdy mówimy o czymś kiepskim, bezużytecznym lub idiotycznym, absurdalnym i pozbawionym sensu. W drugim znaczeniu, popularny kanał rozrywkowy na YouTube.

Obrabianie dupy - nie chodzi tu o znaczenie dosłowne, ale o obmawianie kogoś za jego plecami.

Wyglądać jak pół dupy zza krzaków - wyglądać niekorzystnie w danym outficie. 

Można też dupę komuś zawracać, albo mieć w niej piórko.

Fajna dupa - określenie potoczne, może nawet ciut wulgarne, używane w celu wyrażenia swojego upodobania do atrakcyjnego przedstawiciela płci przeciwnej ( w całości, nie tylko tylnej części, aczkolwiek nie oszukujmy się, tyły też mogą przyciągnąć uwagę), zazwyczaj wypowiadane za jego plecami a w obecności kumpli/kumpelek. Wydaje mi się, że rzadziej używane przez płeć piękną, aczkolwiek osobiście zdarza mi się sporadycznie użyć, jeśli osobnik aspirujący do miana "fajnej dupy" zostanie akurat namierzony na horyzoncie.

Natomiast do końca nie jestem przekonana do wyjaśnienia "dupy wołowej", gdyż całe życie byłam pewna, że chodzi o zadek woła, a nie radzieckiego uczonego jak podaje autor. Czy wśród moich znajomych jest ktoś, kto mógłby mi pomóc rozwiać tę szalenie istotną wątpliwość? Mam nadzieję, że nie macie kija w dupie i rozbawiłam Was do łez 😉

sobota, 7 maja 2022

Polskie 365 dni na maturze z matematyki.

Pół nocy miałam koszmary związane z byciem w komisji na maturze. Nikt mnie nie przeszkolił w tej kwestii, co prawda jak to w tym zawodzie bywa przestudiowałam samodzielnie instrukcje na stronie cke, ale dalej wiem, że w kwestii matury nic nie wiem, bo ostatnio to byłam na swojej własnej 13 lat temu… Zostałam oddelegowana do obcej szkoły, wchodzę do pokoju nauczycielskiego w szkole Jezuitów, jednocześnie wychodząc ze swojej strefy komfortu, taksuje społeczność, pi razy oko jakieś 80% to baby, średnia wieku 55+. Czterech facetów (pewnie księża albo katecheci, jeden nie ma koloratki i wygląda jak coś pomiędzy tym aktorem z Greya a naszym polskim narybkiem w postaci Jakuba Sasaka z Papierów na szczęście - ach ta bujna czupryna! Na oko koło trzydziestki). Koleżanka przyjechała rowerem ubrana w sweter i dżinsy, chyba przegięłam z tymi szpilami… Komisje okazują się być skromne, bo 2-osobowe, zaczynam się stresować, bo to może oznaczać, że będę musiała coś robić. No nie zgadniecie, kto jest moim przewodniczącym komisji! Tak, ten Grey bez koloratki! Takie mocne 8/10. Przy czym u mnie 10 to Josh Holloway, a 9 to Małaszynski za młodu.  Jakie było prawdopodobieństwo, że trafię na przystojnego faceta, który nie jest księdzem? No jakiś 1%, aż się w duchu zaśmiałam, że przed wyjściem z mojej strefy komfortu oblałam się La vie est Belle od Lancome, a nie tymi perfumami co zawsze do roboty (bałam się że, się z tych nudów przez 3 godziny spocę, a te co zawsze to tyle nie wytrzymają). Obmacałam kieckę i marynarkę, nie mają kieszeni, nie mam gdzie upchnąć zaręczynowego, pozostaje opcja utopienia w butelce z wodą, ale raz butelka przezroczysta a dwa wizja trzech godzin o suchym pysku nie napawa optymizmem… Egzamin, siedzimy, niestety, z Młodym Bogiem (jak na jezuitów przystało) w dwóch różnych końcach sali (wcześniej sprawdziłam, obrączki brak). Myślę sobie: „lepiej być nie mogło”, przynajmniej jest na co popatrzeć, ciekawe czy on ma takie same myśli, wszak źle nie wyglądam w tej kiecce i szpilach (już nie żałuję swojego outfitu). Co jak co ale nogi i cyc mam zajebiste. Zerkam na zegar, minęło dopiero 5 minut a myślałam, że już z pół godziny… Koleżanka kazała okna liczyć, kuźwa tu nie ma okien, jest jedno wielkie, plan spalił na panewce… Więc robię to po co zostałam oddelegowana, patrzę, czy nie ściągają, nie no jestem u jezuitów, tu jedna połowa zostanie siostrami, a druga księżmi, no opcjonalnie katechetami, ściągać to oni raczej nie będą, ale doświadczenia z takimi dużymi dziećmi to nie mam, ostatnio po raz pierwszy pilnowałam moje robaczki z pierwszej klasy na teście z polskiego (podział na sylaby, samogłoski te sprawy)… Przypomina mi się moja matura i koleżanka, która miała ściągi schowane w cyckach. Aż się uśmiechnęłam, lecę wzrokiem i zatrzymuję się na Panu przewodniczącym (dobrze, że przez ostatnie trzy miesiące wpieprzałam codziennie marchewkę jak królik to przynajmniej widzę gościa dość wyraźnie, krótkowidzem jestem). Pan przewodniczący pozostaje obojętny na mój uśmiech. Minęło pół godziny, policzyłam lampy - 33, czujniki dymu -6, gaśnica - 1, lustra 2, kolumny – 6, maturzystów – 16 (w tym 8 kobiet, 8 facetów, dwoje leworęczni). Zastanawiam się czy by tych pasków pionowych w roletach nie policzyć…. W końcu jestem na matematyce, runda wzrokiem po sali, no nie zgadniecie na kim zatrzymują się moje oczy, Bang! Przyłapana, przewodniczący wyczuł moje rozbierające go oczy na sobie. Żałuję, że posłuchałam koleżanki i zjadłam śniadanie jakbym wpadła w hipoglikemię to byłaby chociaż szansa na usta-usta. Mój Boziu a jak w końcu trzeba będzie do spowiedzi iść? Co ja powiem? Zgrzeszyłam myślą, u jezuitów... Nauczyłam się na pamięć listy zakupów spożywczych w kolejności zarówno alfabetycznej jak i zgodnej z mijanymi po kolei alejkami. Mam zebrane wszystkie niewidzialne paproszki z żakietu i umiem na pamięć całą etykietę z butelki mojej wody. Maturzyści grzeczni. Półtorej godziny za nami. Postanawiam przelać swoje myśli na papier (a właściwie na ekran monitora) jak tylko wyjdę na wolność, a niech się inni z nich też pośmieją. Młody Bóg zmierza w moim kierunku z papierzyskami, chciał chyba zaoszczędzić słów, co by owieczkom w maturze nie przeszkadzać, bo rozłożył je przede mną i szepcze „pode mną”, no dobrze, że palcem chociaż pokazał, że o podpis chodzi, bo zaczęłam mieć jakieś, takie mało grzeczne a bardziej grzeszne myśli. A może miało to zabrzmieć dwuznacznie? Podpisane, Grey ruszył w kierunku swojego stolika, o kurka tyłek też ma zajebisty, pewnie wuefista. Anna*, ogarnij się! Matka Boska na Ciebie patrzy z Jezuskiem na krzyżu, a Ty takie myśli! No a co tu innego robić? Czemu podpisuję protokół w połowie egzaminu? Mam cichą nadzieję, że zamierza się moich personaliów nauczyć na pamięć przez resztę tego czasu i odnajdzie mnie na fb… Egzamin skończony, kawy nie zaproponował, czyli gej albo kleryk albo jedno i drugie niestety, a może porządny i zaręczynowy zauważył? Muszę Dyrekcji powiedzieć, że mogę częściej na matury do Jezuitów chodzić, w ogóle nie wiem kiedy te trzy godziny zleciały, a co się napatrzyłam i gdzie myślami byłam to moje. * 

*zbieżność imion, nazwisk i szkół przypadkowa (imię bohaterki na potrzeby tekstu zostało zmienione).





źródło zdjęć: https://www.telemagazyn.pl/artykuly/skrzydlate-swinie-film-recenzja-opinie-ocena-27667.html
https://scentfie.com/product/davidoff-cool-water/
https://nothingaboutu.com/

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Z ŻYCIA MŁODEJ BELFERZYCY




500 zł na każdą krowę, Panie Prezesie czy Pan się nie zapędza? Nie chcę zarabiać w 2023 roku 8 tysięcy brutto. Ocalę budżet Państwa i chciałabym teraz tylko 30 % czyli jakieś 500 zł netto…
Po 3 latach studiów (w  2015) odebrałam upragniony dyplom i niewiele myśląc rozesłałam swoje CV do szkół podstawowych i przedszkoli nie licząc na wiele, wszak był koniec sierpnia i zapewne większość stanowisk była już obsadzona. Myślałam sobie „mam w zanadrzu jeszcze jeden dyplom, bezrobotną nie zostanę”.
Odzew nastąpił szybko, więc spakowałam się w walizkę i czym prędzej popędziłam pociągiem w stronę, oddalonego o 300 km od mojej rodzinnej „wioski”, Trójmiasta. Miało być one spełnieniem moich marzeń o lepszym życiu. Odezwało się do mnie prywatne przedszkole w Gdyni. Jego Dyrektorką była dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Zaproponowała mi pracę w grupie 3-latków, po 8 godzin zegarowych dziennie, na umowę zlecenie za zawrotną kwotę 6 złotych na godzinę. Grzecznie podziękowałam, pożyczyłam powodzenia, że znajdzie kogoś za te pieniądze i poszłam na drugą rozmowę. Tym razem do upragnionej szkoły publicznej w Gdańsku. Został mi zaproponowany etat wychowawcy świetlicy (26 godzin zegarowych plus dwie społeczne na rzecz szkoły). Zgodziłam się. Przy podpisywaniu umowy okazało się, że mimo wcześniejszych zapewnień, nie jest ona do końca sierpnia, dostałam ją tylko na 9 miesięcy. Wygasała wraz z zakończeniem roku szkolnego w czerwcu… Wypłata za czerwiec była proporcjonalna do przepracowanych dni i wynosiła tyle co kot napłakał. Przez kolejne dwa miesiące byłam stałą bywalczynią pośredniaka, nie należała mi się nawet kuroniówka, ponieważ nie miałam przepracowanego roku.
Rozczarowanie nastąpiło, gdy wpłynęła pierwsza wypłata na konto (1500 zł) Po opłaceniu miejsca w pokoju dwuosobowym o wątpliwym standardzie i zakupie jedzenia okazało się, że nic z niej nie zostało!

            Nie podoba się w szkole? Drzwi na kasę w Lidlu stoją otworem (internauci)


Po roku (nie chciałam zwalniać się szybciej, bo jestem człowiekiem honoru i nie wyobrażałam sobie robić takiego problemu dyrekcji) postanowiłam, że dalsza praca dla idei nie ma najmniejszego sensu. Trwał nabór na kasjerów w Lidlu. Proponowali prawie 3000 brutto, więc szybko przeliczyłam, że to więcej niż mam w szkole, a i odpowiedzialność zupełnie inna, bo co najwyżej tylko pieniężna, a nie za 30 istnień dziecięcych. Moje CV zostało odrzucone, nie chcą w Lidlu kasjerów-nauczycieli.

Nauczyciel pracuje 3 godziny dziennie (źródło: TVP)


Nie pozostało mi nic innego jak powrót do szkoły, umowa znów na 9-miesięcy, w wakacje kierunek pośredniak. Siedząc w domu przez dwa miesiące postanowiłam, że dobrze byłoby do tej szkoły już nie wracać i przestać w końcu żyć od wypłaty do wypłaty. Zrobiłam kurs i chciałam założyć swoją firmę. Znów fiasko, a we wrześniu powrót na stare śmieci i znów umowa do czerwca.
Od starszych koleżanek po fachu usłyszałam, że w tym zawodzie jest ciężko bez męża z grubym portfelem. Zaś te młodsze, które jeszcze nie zdążyły złapać odpowiedniego delikwenta, ciągną po dwa etaty żeby jakoś pożyć. Ja niestety nie miałam na nic już siły jak wróciłam po całym dniu spędzonym w przeraźliwym hałasie. Z resztą tych godzin wcale nie było tak mało. A jak wygląda dzień z życia „świetliczanki”? Start 6.30, koniec 14.00. Jak wypadnie w tym dniu rada pedagogiczna to podpierasz się nosem i siedzisz w szkole do późnych godzin wieczornych. Liczy się Twoja obecność, nieważne, że w praktyce prawie nie kontaktujesz, bo jesteś na nogach od szesnastu godzin… A następnego dnia? Przychodzisz na 7.30, jesteś w pracy do 10.00, potem masz dwie godziny zegarowe okienek i wracasz do pracy. Twój dzień kończy się w tym wypadku o 16.30… Dlaczego świetlica, a nie wymarzony nauczyciel wczesnej edukacji? Otóż okazuje się, że aby załapać się na to prestiżowe stanowisko trzeba mieć dobre znajomości…
             
             Skutki 500 plus



W międzyczasie polityka prorodzinna PiSu spowodowała wzrost większości cen artykułów pierwszej potrzeby o jakieś 50% (chleb, mąka, jajka, nabiał). Za tę wypłatę żyło się coraz ciężej, bo dziwnym trafem ona nie wzrosła o 50%... Żeby była jasność, nie żyję Bóg wie jak. Zakupy robię w Biedronce, Piotr i Paweł to market nader luksusowy i omijam go szerokim łukiem. Ubieram się w lumpeksach, o wyjeździe na wakacje mogę tylko pomarzyć. Kosmetyków nie kupuję (większość dostaję). Gdyby nie pomoc rodziców (ojciec mechanik) w kwestii utrzymania mojej dwudziestokilkuletniej skorupy, nie stać by mnie było nawet na jeżdżenie autem. Samochód był prezentem od rodziców, ja po czterech latach pracy w szkole nie dorobiłam się nawet roweru. Książka, kino, teatr czy chociażby sobotnie wyjście do knajpy nie mieści się w moim miesięcznym budżecie. W 2018 roku, po pierwszej pisowskiej podwyżce (zwanej również pieszczotliwie poniżką), razem z dodatkiem motywacyjnym na moje konto wpływało zawrotne 1798 zł! Trzynastka? A co to takiego? Moje umowy były tak sprytnie konstruowane, że nie łapałam się na ten luksus. Pieniądze, zdobyte przez moje uprawianie tzw. „nieróbstwa”, rozpuszczałam oczywiście na wykwintne jedzenie z Biedronki i zapłatę za miejsce w pokoju dwuosobowym, a także na przejazdy do pracy. Kredyt na mieszkanie jest dla mnie marzeniem ściętej głowy.

               Słynne dwa miesiące wolnego

Gdy Dyrekcja zarządzi, że masz przyjść do pracy w sobotę, bo będzie dzień otwarty albo festyn rodzinny, to nie masz wyboru i idziesz, wszak obowiązuje się 40-godzinny tydzień pracy. Szczerze? Zazdroszczę wszystkim, którzy pracują w oparciu o Kodeks pracy, a nie PRLowski relikt przeszłości zwany również Kartą Nauczyciela. Chciałabym móc wziąć urlop na żądanie kiedy  mam gorszy dzień. Móc odebrać wolne za pracującą sobotę innego dnia, czy chociażby po ludzku, wziąć sobie kilka dni wolnego, gdy najzwyczajniej w świecie nie mam już siły.
 Po przepracowaniu 3 lat na świetlicy na umowach po 9 miesięcy okraszonych wakacyjnymi bonusami w postaci kuroniówki, „awansowałam” i dostałam własną grupę sześciolatków w szkole, z umową do końca sierpnia. Dlaczego „awansowałam” a nie awansowałam? Otóż dzięki kolejnym zmianom , których nie akceptowały dwie nauczycielki zajmujące wcześniej to zaszczytne stanowisko. Jakie to zmiany? Praca w ferie, 3 tygodnie wakacji i każdy inny dzień teoretycznie wolny od szkoły, oczywiście dalej za te same pieniądze. To już wiecie dlaczego mam umowę tym razem do końca wakacji… Bingo! Bo nie miałby kto siedzieć w lipcu i sierpniu z dzieciakami! Dyrekcja nie zostawiła mi wyboru, albo biorę tę niepowtarzalną okazję, albo mam szukać sobie roboty w innym przybytku nauczycielskiej niedoli. Zaakceptowałam warunki, bo nie miałam siły już szukać szczęścia gdzie indziej. Okazało się, że aby uzupełnić dziennik elektroniczny muszę przynieść własny, wysłużony (10-letni) komputer z prywatnym dostępem do Internetu.  Gdy na pierwszej wrześniowej radzie usłyszałam o wydłużonej ścieżce awansu do 15 lat i obowiązkowej ocenie pracy, a także po tym jak dostałam ostry wpierdziel od 6-latki (nie tylko ja, oberwały jeszcze dwie woźne, które rzuciły mi się na pomoc, wicedyrektor i dyrektor), postanowiłam, że chyba czas skończyć ten cyrk i wziąć się za swoje życie.
Nagonka na nas nauczycieli, utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że dla tej grupy zawodowej nie ma szacunku i to jest strasznie przykre. Nie chcę dalej pracować jako nauczyciel. Od czasu zapadnięcia decyzji o strajku, w TVPiS nie padło ani jedno prawdziwe stwierdzenie na temat naszej pracy.

Zrób sobie dziecko, dostaniesz 500 plus (K. Szczerski)

A te złote rady posłów PiS, że mam sobie zrobić dziecko, aby mieć 500 plus? Chętnie, tylko za 500 zł w dwójkę się raczej nie utrzymamy, jak mi wygaśnie moja umowa na czas określony. Mam nadzieję, że od września nie wrócę do szkoły. Nie mogę przecież mieszkać do końca swych dni w wynajmowanym pokoju dwuosobowym ze studenciakami (wiek już nie ten, zaraz zmiana kodu na trójkę z przodu).
Osobiście nie wierzę w powodzenie strajku, ale skoro już pracuję dla idei, to również dla niej postrajkuję. Chociaż tak naprawdę z tej pensji nie stać mnie nawet na jeden dzień bez wypłaty. Cóż, dam zarobić jakiemuś bankowi na prowizji kredytowej.  Jeśli komuś przez głowę przejdzie, aby zostać nauczycielem to niech znajdzie solidną ścianę i weźmie dobry rozpęd…  Stanowczo odradzam, chyba że lubicie wegetować, a nie żyć.