sobota, 7 maja 2022

Polskie 365 dni na maturze z matematyki.

Pół nocy miałam koszmary związane z byciem w komisji na maturze. Nikt mnie nie przeszkolił w tej kwestii, co prawda jak to w tym zawodzie bywa przestudiowałam samodzielnie instrukcje na stronie cke, ale dalej wiem, że w kwestii matury nic nie wiem, bo ostatnio to byłam na swojej własnej 13 lat temu… Zostałam oddelegowana do obcej szkoły, wchodzę do pokoju nauczycielskiego w szkole Jezuitów, jednocześnie wychodząc ze swojej strefy komfortu, taksuje społeczność, pi razy oko jakieś 80% to baby, średnia wieku 55+. Czterech facetów (pewnie księża albo katecheci, jeden nie ma koloratki i wygląda jak coś pomiędzy tym aktorem z Greya a naszym polskim narybkiem w postaci Jakuba Sasaka z Papierów na szczęście - ach ta bujna czupryna! Na oko koło trzydziestki). Koleżanka przyjechała rowerem ubrana w sweter i dżinsy, chyba przegięłam z tymi szpilami… Komisje okazują się być skromne, bo 2-osobowe, zaczynam się stresować, bo to może oznaczać, że będę musiała coś robić. No nie zgadniecie, kto jest moim przewodniczącym komisji! Tak, ten Grey bez koloratki! Takie mocne 8/10. Przy czym u mnie 10 to Josh Holloway, a 9 to Małaszynski za młodu.  Jakie było prawdopodobieństwo, że trafię na przystojnego faceta, który nie jest księdzem? No jakiś 1%, aż się w duchu zaśmiałam, że przed wyjściem z mojej strefy komfortu oblałam się La vie est Belle od Lancome, a nie tymi perfumami co zawsze do roboty (bałam się że, się z tych nudów przez 3 godziny spocę, a te co zawsze to tyle nie wytrzymają). Obmacałam kieckę i marynarkę, nie mają kieszeni, nie mam gdzie upchnąć zaręczynowego, pozostaje opcja utopienia w butelce z wodą, ale raz butelka przezroczysta a dwa wizja trzech godzin o suchym pysku nie napawa optymizmem… Egzamin, siedzimy, niestety, z Młodym Bogiem (jak na jezuitów przystało) w dwóch różnych końcach sali (wcześniej sprawdziłam, obrączki brak). Myślę sobie: „lepiej być nie mogło”, przynajmniej jest na co popatrzeć, ciekawe czy on ma takie same myśli, wszak źle nie wyglądam w tej kiecce i szpilach (już nie żałuję swojego outfitu). Co jak co ale nogi i cyc mam zajebiste. Zerkam na zegar, minęło dopiero 5 minut a myślałam, że już z pół godziny… Koleżanka kazała okna liczyć, kuźwa tu nie ma okien, jest jedno wielkie, plan spalił na panewce… Więc robię to po co zostałam oddelegowana, patrzę, czy nie ściągają, nie no jestem u jezuitów, tu jedna połowa zostanie siostrami, a druga księżmi, no opcjonalnie katechetami, ściągać to oni raczej nie będą, ale doświadczenia z takimi dużymi dziećmi to nie mam, ostatnio po raz pierwszy pilnowałam moje robaczki z pierwszej klasy na teście z polskiego (podział na sylaby, samogłoski te sprawy)… Przypomina mi się moja matura i koleżanka, która miała ściągi schowane w cyckach. Aż się uśmiechnęłam, lecę wzrokiem i zatrzymuję się na Panu przewodniczącym (dobrze, że przez ostatnie trzy miesiące wpieprzałam codziennie marchewkę jak królik to przynajmniej widzę gościa dość wyraźnie, krótkowidzem jestem). Pan przewodniczący pozostaje obojętny na mój uśmiech. Minęło pół godziny, policzyłam lampy - 33, czujniki dymu -6, gaśnica - 1, lustra 2, kolumny – 6, maturzystów – 16 (w tym 8 kobiet, 8 facetów, dwoje leworęczni). Zastanawiam się czy by tych pasków pionowych w roletach nie policzyć…. W końcu jestem na matematyce, runda wzrokiem po sali, no nie zgadniecie na kim zatrzymują się moje oczy, Bang! Przyłapana, przewodniczący wyczuł moje rozbierające go oczy na sobie. Żałuję, że posłuchałam koleżanki i zjadłam śniadanie jakbym wpadła w hipoglikemię to byłaby chociaż szansa na usta-usta. Mój Boziu a jak w końcu trzeba będzie do spowiedzi iść? Co ja powiem? Zgrzeszyłam myślą, u jezuitów... Nauczyłam się na pamięć listy zakupów spożywczych w kolejności zarówno alfabetycznej jak i zgodnej z mijanymi po kolei alejkami. Mam zebrane wszystkie niewidzialne paproszki z żakietu i umiem na pamięć całą etykietę z butelki mojej wody. Maturzyści grzeczni. Półtorej godziny za nami. Postanawiam przelać swoje myśli na papier (a właściwie na ekran monitora) jak tylko wyjdę na wolność, a niech się inni z nich też pośmieją. Młody Bóg zmierza w moim kierunku z papierzyskami, chciał chyba zaoszczędzić słów, co by owieczkom w maturze nie przeszkadzać, bo rozłożył je przede mną i szepcze „pode mną”, no dobrze, że palcem chociaż pokazał, że o podpis chodzi, bo zaczęłam mieć jakieś, takie mało grzeczne a bardziej grzeszne myśli. A może miało to zabrzmieć dwuznacznie? Podpisane, Grey ruszył w kierunku swojego stolika, o kurka tyłek też ma zajebisty, pewnie wuefista. Anna*, ogarnij się! Matka Boska na Ciebie patrzy z Jezuskiem na krzyżu, a Ty takie myśli! No a co tu innego robić? Czemu podpisuję protokół w połowie egzaminu? Mam cichą nadzieję, że zamierza się moich personaliów nauczyć na pamięć przez resztę tego czasu i odnajdzie mnie na fb… Egzamin skończony, kawy nie zaproponował, czyli gej albo kleryk albo jedno i drugie niestety, a może porządny i zaręczynowy zauważył? Muszę Dyrekcji powiedzieć, że mogę częściej na matury do Jezuitów chodzić, w ogóle nie wiem kiedy te trzy godziny zleciały, a co się napatrzyłam i gdzie myślami byłam to moje. * 

*zbieżność imion, nazwisk i szkół przypadkowa (imię bohaterki na potrzeby tekstu zostało zmienione).





źródło zdjęć: https://www.telemagazyn.pl/artykuly/skrzydlate-swinie-film-recenzja-opinie-ocena-27667.html
https://scentfie.com/product/davidoff-cool-water/
https://nothingaboutu.com/